Gooodmorning Rooodos !
O 7 rano nasze stopy stają na płycie lotniska w Rodos. Zapach wakacji i przyjemne ciepło uderza z wielką siłą, od razu wprawiając w wyśmienity nastrój. Dobrze zacząć ten długo oczekiwany dzień wakacji z samego rana. Wrażenie będzie takie jakby to były dwa dni, i tak ma być. Pierwszy urlop przepadł nam w Kwietniu kiedy to wirus wywrócił świat do góry nogami. Mieliśmy wtedy jechać na boulder tripa do lasu Founteinbleu pod Paryżem. Teraz też pojawiały się obawy czy przypadkiem nie stracimy kolejnej szansy na wakacje, w końcu zachorowań coraz więcej i rozsądnych miejsc gdzie można by polecieć coraz mniej. Wybór padł na Rodos wyspę Grecką wysuniętą daleko na południe tuż przy Turcji. Nasze wybory urlopowe bardzo często padają na wyspy. Tym razem wygodnie zamówiliśmy wycieczkę w biurze podróży w obecnych czasach jest to najrozsądniejsze. Faliraki bo tu stacjonujemy jest miejscowością w stu procentach turystyczną, wszędzie gdzie spojrzymy – restauracje, sklepy turystyczne i wypożyczalnie samochodów. Nie ma jednak obecnie zbyt wielu turystów. Doba hotelowa zaczyna się o 13 więc najpierw zostawiamy bagaże i idziemy zjeść duże śniadanie. Ludzie na pierwszy kontakt sprawiają bardzo pozytywne wrażenie. Są bardzo mili i kulturalni, widać że zależy im żebyśmy mile spędzili czas, jednocześnie wiadome jest że teraz im się nie przelewa i że Covid tu też nieźle zamieszał. Czas do momentu zakwaterowania mija nam przy bardzo fajnym basenie hotelowym. No super. Można na prawdę odpocząć po podróży. Trochę się rozleniwiliśmy ,ale i tak są chęci aby zobaczyć miasteczko i pobliską plażę. Koniecznie trzeba się przywitać z morzem. W południe uderzamy na miejską plaże gdzie rozkładamy się przy piwku i spędzamy miły czas smażąc się na słoneczku. Jest gorąco. Nawet bardzo ale woda przyjemnie chłodzi i humory dopisują.
Wieczorkiem uderzamy na prawdziwą grecką ucztę. Oczywiście sprawdzam opinie na trip advaisor i okazuje się że najbliższa resteuracja Something Diffrent deklasuje swoją konkurencję. Kończymy dzień napchani, opaleni,zmęczeni i szczęśliwi.
To będzie pierwszy dzień na wakacjach, na którym się powspinam, więc jestem podekscytowany. Niestety w Ladiko bo tak nazywa się rejon wspinaczkowy słońce zachodzi dopiero o 16. Tak więc korzystamy z tamtejszej zatoczki która okazuje się o wiele bardziej urokliwa od wczorajszej miejskiej plaży.
Malutka z drobniutkimi kamyczkami otoczona głazami z krystalicznie czystą wodą w której pływa masa rybek tych mniejszych oraz tych większych. Cały dzień plażujemy i nurkujemy na zmianę. Dorwałem też dobrą książkę Revelation. Opowiada o życiu Jerrego Moffata – Brytyjskiego wspinacza który w latach 80 był jednym z najlepszych na świecie. Tak więc dodatkowo się nakręcam i z niecierpliwością czekam ,aż przyjdzie czas na wspin. Po plażowaniu gdy już odwieźliśmy naszych kompanów tej wycieczki – Martę i Tomka – siostrę i siostrzeńca Kasi. Wpakowaliśmy szpej do naszego tymczasowego samochodu peguota, którego nazwaliśmy rzęchem gdyż był naprawdę bardzo słaby i zbierał się bardzo głośno. Ruszyliśmy z powrotem do Ladiko gdzie po króciutkim i wygodnym podejściu mijając po drodze pasące się kozy trafiliśmy pod pierwsz sektor zwany School.
Jak nazwa wskazuje jest tam raczej łatwo wiec w sam raz na rozgrzewkę. Zrobiliśmy sobie drogę o nazwie espresso. Strasznie szorstki i ostry wapień trochę przerażał wizją odpadnięcia i przerysowania niczym na gigantycznej tarce. Szybka ta rozgrzewka ale z góry patrzy na nas olbrzymia jaskinia gdzie czeka na mnie mój pierwszy cel – Michał Archanioł 7A+/7B. Oczywiście liczę na przejście w stylu Flash. Ba jestem wręcz pewien że siądzie w pierwszej próbie. Widziałem filmik i wygląda na łatwe. Więc pewny siebie odnajduje drogę i już tu widzę że od startu do końca nieźle się przewiesza i nabieram trochę wątpliwości ,aby następnie dostać lekcje pokory.
Okazuje się że zaliczam totalny faulstart i lecę już z nad pierwszej wpinki. z pozoru dobre chwyty okazują się zupełnie słabe i przede wszystkim strasznie ciężko zrobić z nich drugą wpinkę. No szkoda że nie można jej minąć bo kawałek nad nią pojawia się już dobra krawądka. Balder na dole okazuje się być jednym z trzech na drodze i jest chyba najtrudniejszy, a już z całą pewnością najbrzydszy. Co oczywiście mnie zupełnie nie zniechęca bo ta droga jest po prostu rewelacyjna. Klin dłoni w rysie jakaś dwójka w plecki na lewą rękę, nogi szeroko i przeszczał do bolesnego chwytu w klin i częściowy odciąg na plecy. Z tego wpinam linę jak najszybciej bo wywala jeśli nie trzymam dwóch chwytów. Płytka dwójka w odciąg na prawą, poprawiam nogi ciasno pod siebie i przez słabą pomockę do niezłej krawądki lewą ręką i tu dopiero da się oddychać:D Następnie mamy długą tufę na jakieś 10 przechwytów zakończoną strasznym oblakiem którego nie trzymam. Wiszę kombinuje, trochę to trwa… Kasię boli już szyja od patrzenia w górę, ale jest bardzo cierpliwa. W końcu znajduje patent. Nie idę do końca tufy tylko ze ścisku metr nad tym oblakiem szczelam z całym impetem po skosie w prawo.
Tutaj jestem wyciągnięty w całej swojej możliwości ale na szczęście mam dobre chwyty. Teraz trzeba wrzucić nogę bardzo wysoko i trochę podziubdziać, by następnie znów się mega wyciągnąć w górę do dobrego podchwytu. Drugi crux za mną. Droga dalej przewieszona ale chwyty w tym odcinku dobre, tufa i klamy potem dwa kalafiorki, znowu klama i dwa podchwyty skąd robi się kolejny, już ostatni crux. Z podchwytu wyciągam się do słabej lekko odciągowej obłej krawądki i trzymając tylko nią czaruje na nogach. Jak jestem już na nich wystarczająco wysoko robię ruch lewą ręką jakbym chciał umyć szybę i łapię krawądke w plecy. Trudność polega na tym by utrzymać dosyć długo słaby chwyt i go nie puścić. To może być dosyć trudne jeśli się będzie dygotać po całym ciągu. dwa chwyty wyżej już jest stan. Zjechałem trochę zawiedziony. Mimo że oglądałem wcześniej filmik z przejścia to znalezienie własnych patentów zajęło mi ok 40 min. Pomyślałem że mogę wogólę nie zrobić tej drogi. Na filmie widnieje jako 7B+ na topo jako 7A+. Moje odczucia? Sam nie wiem… po pierwszej próbie nie wiele się da powiedzieć. Wiem że mnie nabiło i to grubo. Zdecydowałem się zostawić tu ekspresy i wrócić jutro. To już postanowione. Ale zaraz zaraz braknie mi ich na drogi rozgrzewkowe… Na dole jest crux, jak się wbije na dzień dobry to znowu rozwalę palca który jeszcze nie doszedł do pełnej sprawności. Ok przeciągam line i z wędki wbijam w drogę by ściągnąć ze 3 eksy w łatwiejszym odcinku by mieć je na jutro. Wystartowałem i zatrzymałem się dopiero pod łańcuchem. Teraz już w pełni zadowolony z siebie zjechałem na dół z poczuciem że nie było aż tak ciężko jak mi się wydawało. No ale i tak plan musi zostać w swojej pierwszej koncepcji. Jutro tu przyjadę i zaatakuję ją z dołem. Powinno się udać. Robi się ciemno a trzeba przecież jeszcze zaatakować żeberka w miodzie z whisky w somthig diffrent.
Plan na dziś jest prosty. Zaczynamy od plażingu a wieczorkiem wracamy do Ladiko Cave żeby poprowadzić Archangel Michael. Kolejna piękna zatoczka w okolicach Faliraki deklasuje te sąsiadujące swoim urokiem.
Anthony Quinn Bay nosi nazwę na cześć Amerykańskiego aktora lat 60 który występował tu w filmie „Zorba”. Zresztą ilekroć plaże lub zatoczki wybierane były na potrzeby nakręcenia jakiegoś filmu okazują się po prostu piękne, lecz wiąże się z tym jeden spory minus. Zazwyczaj robi się na nich tłoczno. Na szczęście obecnie na Rodos w ogóle nie ma tłumów. Ale to co się stało np na Phi Phi Island po nakręceniu „Rajskiej Plaży” z Leo Dicaprio woła o pomstę do nieba, że tak cudowne wręcz miejsca są obecnie zadeptywane. No ale trudno… nic się już na to nie poradzi. Gorąco… ok 35 stopni, leje się zemnie, ale ja to lubie. Trzeba się schłodzić ide ponurkować i dużo pije wody. Mi się podoba, nawet bardzo. Po południu daliśmy sobie jednak spokój z plażowaniem i wróciliśmy chwilę odpocząć, aby mieć jeszcze siłę na wspinanie. Po całym dniu lekko się odechciewa aktywności, czuć zmęczenie nic nie robieniem, ale mimo to siedzi mi w głowie droga imienia mojego patrona i wiem że jestem w stanie ją zrobić być może nawet w pierwszej próbie tego dnia. Obym się znów nie przeliczył. Gdy podjechaliśmy na parking, obok zagrody kóz zacząłem odczuwać dziwną presję. Po drodze minęliśmy dwie kopuły starych czołgów.
Blisko stąd do Turcji. Nawet zasięg w telefonach łapie się turecki co może spowodować spore koszta. Konflikt Grecko-Turecki istnieje niemalże od zawsze, a obecnie zaognia się o kolejne spory związane z walką o surowce morza śródziemnego. Dotarliśmy do jaskini. Ekspresy nadal wiszą. Jest strasznie parno i gorąco, ale jest już cień. Odczekaliśmy chwilę żeby ochłonąć i nie zwlekając dłużej stwierdziłem że idę od razu a najwyżej jakby nie szło to pójdę od wpinki do wpinki i powtórzę drogę jeszcze raz. Pierwszy crux na start i ta nieszczęsna druga wpinka weszły na lekkim drżeniu a potem już poszło. Drugi crux bez problemów. Na trzecim myślałem że polecę ,ale utrzymałem krawądkę. Mało brakło a poleciałbym jeszcze brawurowo spod łańcucha na ostatnim ruchu. Byłem już mocno nabity a kapało ze mnie jak z pod prysznica. Na szczęście udało się zrobić wszystko jak trzeba i zadowolony chwilę póćniej już z bananem na ustach siedziałem wygodnie na ziemi.
Mój kolejną drogą miała być Efsevis Pothous, 7b+. Poszedłem się jej przyjrzeć. Na dole zacięcie, być może wyżej jakieś zasięgowy ruchy w przewieszonej płycie, pomiędzy zacięciem a płytą mały stalaktyt i spora dziura do której właśnie wleciało coś sporego…Przyjrzałem się lepiej i niestety okazało się że w kluczowym fragmencie drogi latają szerszenie, i najprawdopodobniej w dziurze mają swoją siedzibę. No trudno przyjdę jeszcze w inny dzień i jeśli dalej tam będą to powspinam się w sektorze obok na łatwiejszych drogach tylko że zrobię ich więcej. Taki plan. Na razie rozwieszę wędęczkę na prostej drodze by reszta ekipy się też mogła pobawić wspinaniem.
Z rana uderzamy na wycieczkę do miejsca zwanego Seven Springs. Mimo negatywnych opinii wyczytanych w internecie wybieramy się tam bez większych wymagań, a tu proszę miejsce okazuje się bardzo ładne i klimatyczne. Szlak pieszy idzie wzdłuż strumyczków pełnych pawi i kaczek, oczywiście zdarzają się też gangi gęsi którym trzeba schodzić z drogi bo skubane syczą:D
W pewnym momencie na drodze spotykamy wąski i niski tunel do którego wchodzimy i przez jakieś pięćset metrów w totalnych ciemnościach z zimną przyjemną wodą po kolana podążamy, aby następnie wyjść i trafić na cieszący oko wodospad.
Ogólnie spacer jest bardzo pozytywny i przyjemny w takich wysokich temperaturach. Zatem jest naprawdę godny polecenia. Następnie jedziemy na kolejną plaże. Wybór padł na Afandou. Bardzo długa z kamyczkami, właściwie plaża jak każda inna, ale na jej końcu jest spora jaskinia w której można schronić się przed słońcem. Woda krystalicznie czysta. Szkoda że zapomniałem spodenek kąpielowych. Niestety na waleta nie można bo wszyscy jacyś wstydliwi, nikt się nie negliżuje. Oczywiście butów wspinaczkowych i magnezji nie zapomniałem, licząc na to że w jaskini może uda wytyczyć się jakieś boulderki. I udało się. Mimo że było w jaskini sporo plażowiczów znalzałem miejsce gdzie skała była całkiem lita i wytyczyłem na niej dwa bouldery. Pierwszy nazwałem na cześć Kasi, która dzielnie uczy się jeździć samochodem czyli Driver Qeen i wyceniłem na 6C a drugi Easy Riders za 6B bo na Cube niebawem odbędą się zawody o takiej nazwie, a tematyka kojarzy się z motoryzacją.
Śmiesznie było się tam wspinać wśród gapiów którzy znudzeni ciągłym leżeniem nagle mieli atrakcję. Przyszła małpa się powspinać. Banana nie dostałem ale w końcu zwierząt się nie dokarmia. Chociaż akurat w Rodos to wyjątek, dokarmia się tu masę bezpańskich kotów. Po plaży pojechaliśmy do Lindos – białego miasteczka nad którym wypiętrzała się góra na którym wybudowano zamek z archipelagiem. Z punktów widokowych panorama w tym rejonie robiła duże wrażenie. Samo miasteczko bardzo urokliwe chociaż zatłoczone przez turystów. Słynie z wycieczek na grzbietach osiołków. Widok jak z dojścia nad Morskie Oko gdzie zwierzęta męczone są przez człowieka ku jego uciesze. Na szczęście mieszkańcy rekompensują te krzywdy przynajmniej wspomnianym kotom których jest tu setki. Wydaje mi się że mają w tym jednak jakiś interes, bo głodne koty wskakiwały by turystom do talerzy w restauracjach. Mój kot tak przynajmniej robi. Ale on jest wiecznie nienażarty, jak świnia. W każdym razie z Edkiem nawet Grecy by sobie nie poradzili w ten sposób. Restauracji w Lidos jest dużo szczególnie typu Roof Garden. Jest to naprawde klimatyczne szczególnie wieczorem gdy powoli zapada zmrok a w dole widać wąskie uliczki, wszędzie białe budynki, lampki i wszędobylskie koty.
Teraz tylko zamówić tradycyjne greckie jedzonko. Musaka czyli mięso mielone z warzywami, zasmażone w serze żółtym i sosie beszamelowym wystarczyła bym znowu nie mógł się ruszyć na koniec dnia.
Na plażę Tsambika Kasia zawiozła nas toyotą, którą dostaliśmy drugiego dnia po wypożyczeniu rzęcha. Całe szczęście bo po pierwsze taniej a po drugie Toyota była nowiutka i bardzo fajnie się zbierała. Nazwaliśmy ją więc Bolidem.
Sama plaża bardzo ładna, duża i piaszczysta. Trochę dziś wiało, ale nie przeszkadzało nam to jakoś bardzo więc spędziliśmy na niej długi leniwy dzień. W końcu to wakacje, należy nam się wypoczynek. Wieczorem oczywiście trzeba było zobaczyć półfinały mistrzostw świata w prowadzeniu w Braincon gdzie głównym routsetterem jest nasz rodak Marcin Wszołek, a zawodnicy to najlepsi wspinacze na świecie. Oczywiście nie było na zawodach bardzo mocnych Japończyków ,ale ich domeną jest raczej bouldering. Rywalizacja między Adamem Ondrą i Alexem Megosem jest tu bardzo ciekawa gdyż oboje są autorami dwóch najtrudniejszych dróg na świecie. Oczywiście Jakob Shubert również może zawalczyć, ten Austriacki mistrz prawie zawsze stoi na podium i to nie rzadko na jego najwyższym miejscu. Wydaje mi się że czarnym koniem jutrzejszych finałów może być też Domen Skofic który cztery lata temu zdobył mistrzostwo właśnie w Braincon we Francji a dziś wspinał się bardzo ładnie i spokojnie. Oczywiście startują u siebie także mocni zawodnicy z francji ale wydaje mi się że są oni poza zasięgiem tych czterech mocarzy. Obstawiam 1 Ondra 2 Shubert 3 Megos 4 Skofic. Zobaczymy czy się sprawdzi.
Dziś wybraliśmy się na zachodnią część wyspy by zwiedzić Dolinę Motyli. Miejsce to jest naprawdę urocze. Wzdłuż całej dolinki płynie bardzo ładny strumyczek pełen mniejszych i większych wodospadów. A wokół gniezdzi się i lata tysiące motyli jednego ponoć rzadkiego gatunku – Panaxia Quadripunctaria.
Umiłowanie motyli dla tego miejsca wynika z dużej wilgotności oraz temperatury, która w tym miejscu jest o kilka stopni niższa, w porównaniu z innymi miejscami na wyspie. Kolejną atrakcją, przyciągają do tego miejsca kolonie motyli, jest obecność drzew wytwarzających żywicę o silnym aromacie. Wycieczka na samej górze zakończona była wizytą w prawosławnym Moasterze skąd rozciągały się piękne widoki na las oraz morze i sąsiednie wyspy.
Późnym popołudniem wyruszyłem z Kasią do Ladiko Cave. Niestety szerszeni przybyło więc odwiedziliśmy sektor obok zwany Birds. Widać że w tym miejscu ekiperzy chcieli pokazać się z jak najlepszej strony dlatego nazwy dróg poprzyklejali na pięknych ceramicznych płytkach. Nie mogę jednak oprzeć się krytyką w stosunku do stanowisk dróg których robiłem. Były one osadzone w taki sposób że przy opuszczaniu lina strasznie tarła o okrutnie ostrą skałę. Pierwsza szóstkowa droga okazała się trudniejsza niż wyglądała głównie z powodów formacji która była przerażająco pocięta i bloki skalne wyglądały jakby mogły wylecieć bez większego wkładu siły. O dziwo nic się nie kruszyło , natomiast przy topie trzeba było przedzierać się przez ostrokrzewy. Nic fajnego… natomiast druga Kedros była piękną ciągową, lekko przewieszoną prawie 30 metrową drogą po krawdkach wycenioną na VII w skali UIAA czyli 6B+ w skali francuskiej.
Droga zupełnie nie chodzona. Brak jakiejkolwiek obecności człowieka, zero zamagnezjowanch miejsc i masa krawądek wampirków które można było złapać mimo że nie wszystkie były dobre, przez co bardzo utrudniała przejście w stylu OS i osobiście wydała mi się dużo trudniejsza. Po powrocie zahaczyliśmy coś zjeść oraz obejrzeć finały mistrzostw świata. Byłem blisko Ondra pierwszy potem Skofić (coś tak czułem że może zaszaleć) Shubert trzeci, a Megos zbyt brawurowo skoczył do krawądki która okazała się nie taka dobra. Bardzo fajnie że swój pierwszy tytuł wywalczyła także Włoszka – Laura Rogora pokonując wieczną faworytkę zarówno w prowadzeniu jak i boulderingu Janje Granbrent. Laura Utrzymywała prowadzenie już podczas eliminacji i półfinał pokazując że w stu procentach zasługuje na ten tytuł.
Dzisiejszy dzień pod tytułem flashback. Powtarzamy plażing na najlepszej wedłóg nas plaży czyli Antony Qeen Bay. No pięknie tu. I to nurkowanie…
Po wszystkim symboliczne pożegnanie z morzem Egejskim. Wieczorkiem uderzamy na ostatni wspin do Ladiko. Wspinamy się w sektorze School. Do drogi Espresso chciałem dołączyć te które w nazwie mają akcent kawowy. wszystkie drogi są obok siebie i mają bardzo podobny charakter. Pionowe formacje po wampirkach ostrych niczym pionki do gry w chinczyka. Ciążko no nich stać nie myśląc o bólu. Sekwencje czyta się długo bo nie jest specjalnie oczywista. Do kajetu Ladiko dopisuje Fredo VII-, Frappe VII oraz Chocolata VII+.
Wieczorem uczta w restauracji gdzie oglądamy jak Bayern Monachium wygrywa z PSV w finale ligi mistrzów.
Wylot po południu więc rano po śniadaniu idziemy na basen gdzie można jeszcze poleniuchować i doczytać historię Jerrego Mofatta. Rodos naprawdę mi się podobało. Mimo że jechałem tu bez przekonania, pozytywnie mnie zaskoczyło swoim urokiem, klimatem, życzliwością ludzi. Posiedziałbym chętnie tu dułużej ale trzeba wracać. Ciekawe gdzie nas wywieje następnym razem…